Pod cieniem grabów starych, stała kamienna ławka, a przed nią stół ciężki i niezgrabny, ale za to mocny.
Ogród szumiał liśćmi, które już potrosze przerzedzać się zaczynały, żółkły, więdły, a spadając drgały w powietrzu jakby borykając się z wiatrem który je unosić chciał daleko. Za miesiąc już olbrzymie konary drzew będą nagie, a reszta liści dziś jeszcze zielonych spadnie i pod stopami swych grubopiennych ojców, legnie w jednem wielkiem cmentarzysku, z którego na rok przyszły wyrośnie trawka, młode rośliny i rozmaite robactwo.
Cóż bowiem jest bez robactwa na ziemi?
Słońce zachodziło czerwono, zapowiadając zmianę pogody najutro, a promienie jego ukośnie przedzierając się pomiędzy gałęziami rzucały plamy jakieś krwawe na ścianę altanki zbudowanej w stylu chińskim.
O tej altance miałbym dużo do powiedzenia.
Przedewszystkiem była ona w guście chińskim. Wewnątrz wylepiona była obiciem, na którem widziałeś palankiny, długie warkocze, wąsy cienkie jak druty i chinki z paznokciami na półtora cala i smoków dziwnych i ptaki rajskie i rozmaite inne emblematy chińszczyzny.
Strona:Klemens Junosza - Artykuł pana Wojciecha.djvu/2
Ta strona została uwierzytelniona.
ARTYKUŁ PANA WOJCIECHA.
OBRAZEK.
I.
Wyjazd pana Wojciecha z oberży „pod grubym absurdem.”