Pijano tu za dobrych czasów herbatę oryginalną chińską, ulepszoną cokolwiek w powiatowem miasteczku, a nawet mówią, czego ja wprawdzie nie widziałem, że założyciel tej altanki palił tu opium jak chińczyk.
Na ławce owej kamiennej pod grabem, siedział zadumany człowiek.
Książka spadła mu z kolan i rozłożyła się na murawie, a czarna ropucha w pogoni za robakiem zatrzymała się przed tem dziełem ludzkiej mądrości i wpatrywała się w nie uważnie. Trwało to jednak chwilę tylko; zimna żaba nie poznała się na wdziękach poezyi gorącej, zawartej w księdze owej i poczęła powoli dalej szukać robaków i wrażeń bardziej realnych.
Tak zwykle czynią wszystkie żaby.
Siedzący na ławce człowiek dumał z początku o kartoflach, które niedługo kopać będzie trzeba, następnie przebiegał myślą termina rozmaitych wypłat czekających go niezadługo, a później wpadł na pole szerszych dociekań i w myśli zapytał sam siebie: — do czego to wszystko prowadzi?
Nie ma nic niebezpieczniejszego aniżeli samotność, cisza i ogród, w którym już liście zaczynają opadać.
Wówczas to oko goni za owemi zżółkłemi, spadającemi listkami, myśl przedziera się gwałtem w krainę oderwanych pojęć, pytań, przypuszczeń i wniosków, plącze się, wikła sama z sobą, błądzi po rozmaitych manowcach, aż wreszcie zajeżdża zmęczona do wielkiej oberży „pod grubym absurdem,“ do oberży, która najczęściej przygarnia do siebie strudzonych wędrowców...
Czem jest życie? pyta taki myśliciel samotny i znajduje na to tysiące odpowiedzi.
Jest ono pasmem uciech i niesmaku, areną czynu i próżniactwa, wzniosłości i pospolitości poziomej, obżarstwa i abnegacyi, jest ono sadzeniem i kopaniem kartofli, wciąganiem i zdejmowaniem butów, zapalaniem i wypalaniem cygara, wystawianiem i skupowaniem weksli...
I czem ono nie jest jeszcze? jakie skutki, jaki koniec, a co po za tym końcem — co jest tak tajemniczo, tak szczelnie zakryte, tak hermetycznie zamknięte przed oczami badacza?...
Pan Wojciech czuł że głowa go boli, że w skroniach krew pulsuje przyspieszonem tętnem, zdawało mu się, że słyszy trzeszczenie własnego mózgu wysilającego się nad rozwiązaniem kilkunastu pytań, jednocześnie cisnących się do głowy.
Potarł czoło dłonią jak gdyby chciał spędzić ztamtąd myśli czarne, jak gdyby chciał się pozbyć kwestyi męczących go, i spojrzał w koło siebie sądząc, że może na leszczynowym krzaku wisi wielka tablica, na której wypisane jest rozwiązanie zagadki onej ciężkiej, czekającej tak długo na swego Edypa.
Wstał tedy pan Wojciech i poszedł, minął altankę chińską i przez szeroką aleję zbliżał się ku domowi.
Spojrzał przed siebie i stanął, a oczom jego
Strona:Klemens Junosza - Artykuł pana Wojciecha.djvu/3
Ta strona została uwierzytelniona.