kota, psa, kuchcika i gospodyni olśniło go złocistym promieniem prawdy i powiedziało mu, na czem się mizerny żywot ludzki zasadza...
Nieraz, gdy słońce już zaszło, gdy żółta, domowej roboty świeca woskowa jak błędny ognik migotała w sypialni pana Wojciecha, mąż ten opierał głowę na dłoni i marzył.
W marzeniach jego jak w kalejdoskopie przesuwały się rozmaite obrazy, piękne, piękniejsze, jeszcze piękniejsze, a nad temi dominował zawsze obraz najpiękniejszy, bo obraz panny Małgorzaty, która istotnie piękną była jak obraz.
I zdawało mu się, że widzi klacz swoją kasztanowatą, trzyletnią źrebicę dziś jeszcze, jak ta rośnie, pięknieje, jak chodzi, jak nogami wyrzuca, jak ogon odsadza, a gromada kupców targuje się między sobą, kłóci, przepycha, potrąca i jak wreszcie jeden z tych panów wydobywa zatłuszczony pugilares, kładzie na stole pięćset rubli gotówką i uprowadza kasztankę...
Był to zaiste piękny obraz.
A potem widzi się pan Wojciech na polu, a tam pszenica wyrasta jak trzcina, kartofle jak pięście, buraki jak dynie, na dziedzińcu folwarcznym uwijają się fury, w sieni szwargoczą kupcy z miasteczka, kłaniają się i znoszą ogromną moc pieniędzy, listów zastawnych, pożyczek premiowych i wszelkich procentowych papierów.
Był to drugi obraz, piękniejszy od poprzedniego.
W trzecim, najpiękniejszym ze wszystkich obrazie, widział pan Wojciech siebie samego, w koczyku, jadącego do kościoła, a obok siebie widział siedzącą piękną Małgorzatę, w całej pełni wdzięków i powabów, w sukni jedwabnej, szalu tureckim i kapeluszu, na którym kwitły cztery tuziny róż, lewkonii, georgin i wszelakiego kwiecia...
„Silną jest miłość jako śmierci moc, a mocno trzyma jako piekieł kleszcze“ woła poeta wschodni... i ma racyą, bo od dwóch lat, od czasu jak panna Małgorzata na dorosłą pannę wyrosła, nie ma pan Wojciech spokoju, nie ma chwili wytchnienia, nie może fajki wypalić spokojnie.
Miłość, niby jakiś robak, toczy jego staro-kawalerskie serce i chwili wytchnienia mu nie daje.
Wraz z nim wstaje ona rano, idzie do stajni, obór i stodoły, wraz z nim siada na konia i w pole wyrusza, wraz z nim jada obiad, sypia po obiedzie, wydaje dyspozycye ekonomowi, krzyczy na fornali, wraz z nim zasypia i ani minuty wolnej mu nie pozostawia.
Kiedy zaś pan Wojciech ogolony, wyświeżony i ubrany według ostatniej mody, w rajtroku i butach palonych przybywa do Wierzbicy, gdzie rodzice panny Małgorzaty mieszkają, wówczas wzbiera ona jak rzeka po deszczach gwałtownych, i unosi biedne serce w krainę rozkoszy i trwogi, szczęścia i niepewności...
Pan Jan Ananasowicz z Wierzbicy, ojciec ideału pana Wojciecha, jest człowiekiem bardzo zacnym i szanowanym powszechnie, wzywają go są-
Strona:Klemens Junosza - Artykuł pana Wojciecha.djvu/6
Ta strona została uwierzytelniona.