Matjasowa lubi elegancję; więc są figury gipsowe, są i wazony, a w nich kwiaty, ma się rozumieć, papierowe, bo skoro porządna porcja flaków kosztuje dwadzieścia groszy, to nie sposób żądać od gospodyni, żeby jeszcze do nich dodawała prawdziwe kwitnące kaktusy, albo rododendrony. Za salą bufetową jest wązki pasaż, za pasażem wielka stancja, a w niej dwa bilardy. Co one już tej babie pieniędzy przyniosły! — a kupiła je, jak mówi, temu lat dwadzieścia, przy okazji, bardzo tanio. Jakiś bawarnik bankrutował i wyprzedawał się — ona skorzystała.
Drugi sklep frontowy zajmuje krawiec i prócz tego jedną stancyjkę na warsztat; w oficynie maglarka swój proceder prowadzi, no i ja mam swoje mieszkanie. Jeszcze jest jedna izdebka, w tej stróż siedzi. Dawniej mieszkał pod schodami, ale grymasił, że mu ciasno, — już to wymagania teraz są!
Na pierwszem i drugiem piętrze lokatorowie tak sobie, nic osobliwego; zachciewa im się froterowanych schodów i elegancji, a jak przyjdzie do płacenia, to tak jęczą, jak gdyby ich wszystkie zęby nagle rozbolały.
W oficynie na piętrach mamy różne zakłady: pracownię strojów damskich, fabrykę sztucznych kwiatów, zakład malowania białych talerzy na zielono — a na trzeciem piętrze, to już sami bardzo biedni ludzie, bo to właściwie nie piętro, ale poddasze.
Ma tam stancyjkę posłaniec, kobieta trudniąca się wyplataniem krzeseł i kilka szwaczek.
Raz, pamiętam, dawna właścicielka, ta grająca, zapowiedziała mi, żebym takich lokatorów wcale nie przyjmował.
Odrzekłem, że namawiałem kilku bankierów i hrabiów na te lokale, ale jakoś nie mieli szczególnej chęci. Zmiarkowała jejmość, że sobie z niej żartuję, i dała pokój.
W sobotę bywa w naszym domu bardzo wesoło, szczególniej na dole. W bawarji muzyka gra, aż szyby drżą, gości pełno. Matjas toczy piwo, a Matjasowa zgarnia pieniądze do szuflady.
Tęga to kobieta, jak gmach, i choć wydaje się ciężka, jednak obrotna niezmiernie; niby rozmawia z gośćmi i śmieje się, a widzi wszystko doskonale i oszukać się nie da.
Właśnie, raz pamiętam, zimową porą wieczorem wielki był ruch w bawarji, jak zawsze zresztą w sobotę. Muzyka grała; ja sam, mając wolny czas, poszedłem na kufelek piwa.
Usiadłem koło pieca, przy małym stoliczku, zapaliłem cygaro i patrzę, a w takiem miejscu jest na co popatrzeć; czasem można się zabawić, jak w teatrze, a czasem to aż człowieka złość ogarnia, takie się tam dzieją różności.
Najwięcej z kobietami kramu bywa; przychodzą one mężów z bawarji wyciągać: jedna płacze, druga prosi, a są i takie, co odrazu do bicia się biorą. Matjasowa tylko zdaleka siedzi i niby nie patrzy, ale widzi wszystko co się dzieje i jak widzi, że kobieta ma rację, a mąż sobie za dużo pozwala, wdaje się w sprawę i rozsądza. Bardzo to mądra kobieta i mir między gośćmi swego zakładu ma taki, że nawet najbardziej pijany nigdy jej nie ubliży i gdy mu Matjasowa powie: „wynoś się pan do licha,” to wynosi się, nic nie mówiąc. Boją się jej.
Muzyka była u Matjasowej porządna: fortepjan i skrzypce. Co do fortepianu, gruchot to był, ale struny jeszcze miał mocne. Artyści na tych instrumentach grywali rozmaici i zmieniali się często, gdyż gospodyni znała się i nie każdy potrafił jej dogodzić.
Tego dnia dobrało się dwóch dobrych: jeden miał oko podwiązane, drugi twarz, ale grali ogniście. Na pierwszem piętrze była zabawa, więc też muzyka hucznie przygrywała, a u maglarki na dole skakali ludzie trochę przy harmonji, z powodu imienin podobno.
Wesoło więc było w domu... i czas prędko szedł, sam nie wiedziałem, kiedy dziesiąta godzina wybiła. Zamyśliłem się też o różnych rzeczach, zapatrzyłem na ludzi i siedziałem, nie mając nic lepszego do roboty. Wtem nagle zbudził mnie z zamyślenia głos stróża, który wpadł wprost na mnie, wołając:
— Proszę pana, zła przygoda się stała!
Zerwałem się na równe nogi.
— Co? — pytam — pożar? kradzież? morderstwo?
— Jeszcze gorzej! Niech pan prędzej idzie i obaczy.
Wybiegłem do sieni, a za mną cała gromada gości trzeźwych i podpiłych; nawet Matjasowa wytoczyła się z za bufetu.
Strona:Klemens Junosza - Awantura.djvu/3
Ta strona została uwierzytelniona.