mógł ominąć sposobności popisania się walecznością swoją przed dziedzicem, bowiem ród janklowy od czasu wojen z filistynami jest bardzo waleczny, że zaś we dworze świeciło jeszcze, więc cała kawalkata przy głośném szczekaniu psów wjechała na dziedziniec.
Pan Piotr sądząc, że może odnaleziono tak cenną zgubę, wybiegł na ganek i zapytał:
— A co jest?
— Jest, jest jaśniewielmożny panie, odparł z entuzjazmem Jankiel.
— Gdzież był? gdzie? mów, czy nie zachorował czasem.
— Ny, co wielmożne pan takie rzeczy powiada, za co mu miał chorować, żeby moje wrogi tak nie chorowali — on jest zdrów jako bik! on mnie kradł mąki, ze młyn, ale ja jemu złapiłem i prowadzę go do kancelarję — mam sześcioro świadki, wszystkie widzieli jak mi kradł, jeszcze chciał młyna podpalić i mnie zabić i moje sure zabić i Ryfkę i Jankla i Mojsiele i Dwojrę i Szulka i Chaimka i Małkę i wszystkie moje siedem dzieciów i dwa parobki i pisarza i moje kucharkę stare Fajge co już nie ma żadne ząb w gębie... Tu jest wielki zbrodniarz, jemu każę wsadzić na piętnaście lat do prochowni...
— Kogo!? krzyknął pan Paweł, który także wyszedł przed ganek sądząc, że mu syna przywieźli.
— Ojcze kochany ratuj! oni chcieli mnie zabić[1] odezwał się głos z wozu...
— Co to jest, krzyknął pan Paweł — Jasiu gdzie ty jesteś.
Rozwiązano nieboraka, zdjęto go z woza i stanął na ganku powalany, zmięty... z włosami w nieładzie... Nie powieziono go już do wójta, sytuacja się wyjaśniła, lecz cóż ztąd...
Pan Paweł nigdy się już nie pogodził z panem Piotrem. Wandzia nie poszła za śpiącego Jasia a Jankiel od Świętego Jana miał wymówioną arendę.
- ↑ Błąd w druku; brak znaku interpunkcyjnego.