Strona:Klemens Junosza - Bitwa morska na stawie.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyrwał on się z piersi przebudzonego Jasia, który zaspanémi i błędnémi oczami spojrzał wprost w małe oczki olbrzymiego dzika.
Ten krzyk rozdarł powietrze, odbił się potrójném echem o las i o gaje, pobudził uśpione ptaki na gałęziach, przerwał sen żabom drzemiącym pośród błot, a wszystkie zające w podorywkach jakby na komendę porwały się z kotlin, pędząc jak szalone prosto przed siebie wystraszone, drżące, jak gdyby za niémi ścigały smycze wychudłych chartów z otwartémi paszczami i wzrokiem krwią nabiegłym...
Bo téż był to krzyk straszny, „un cri de paon,“ jak powiada pewna miła Francuzka, z nosem długim jak nieśmiertelność, a śpiczastym i ostrym jak nędza.
Same dziki przestraszone pomknęły ku lasowi, a gdy wpadły w gąszcz, długo jeszcze słychać było trzask łamiących się pod ich nogami gałęzi, trzepotanie się ptactwa, i ten szum, i ten niepokój jakiś, który daje się zauważyć, gdy niebezpieczeństwo grozi mieszkańcom lasów.
Lekkie sarny patrzyły przed siebie trwożnie i z niepokojem zwracały głowy, jakby patrząc którędy mają uciekać, a duży kozioł z rosochatémi rogami, tupnął parę razy nogą, niby chciał powiedziéć do swych towarzyszek:
— Bądźcie dobréj myśli, wszakże ja tu jestem!..
A Jaś?..
Jaś długo jeszcze nie mógł zamknąć ust, które miał zwyczaj szeroko otwierać w ważnych chwilach życia.
Stał tak nieporuszony z otwartémi ustami, i nie wiedział sam co się z nim stało, nie wiedział co go przestraszyło, zkąd się tu wziął, którędy przyszedł, którędy mu powracać wypada...
Po dobrym kwadransie dopiéro, usta jego zaczęły się przymykać powoli, przytomność wracała; spostrzegł się, że zaspał w stercie, że go coś przestraszyło, i że bądź co bądź potrzeba powracać do domu.
Szedł więc powoli przez pola, a w chwili, gdy dostał się już do swego pokoiku, gdy ułożył się w wygodném łóżku i zamierzał spokojnie usnąć na nowo — we wsi piały już drugie kury, a w wołowni kaszlał i ziewał Bartek, klnąc na czém świat stoi głupi gospodarski obyczaj, który każe przed świtem pędzić woły na paszę.