„śpiącego Jasia“ radzili o polityce i o kopaniu kartofli. Pani Piotrowa zajęta była przysposabianiem komputów na zimę, młodsze dzieci zbijały bąki na folwarku, a Staś pomagał Wandzi zbiérać orzechy w ogrodzie, ponieważ młoda ta osoba zapłonęła gwałtowną żądzą przysposobienia specyału zwanego „makagigą,“ ku czemu przygotowała już znaczną ilość białego maku i odpowiednią proporcyę miodu.
W ogrodzie był piękny szpaler z leszczyny, cienkie gałązki któréj w licznych splotach wiązały się z sobą, tworząc nad wązką uliczką naturalny daszek, chroniący w lecie od palących promieni słonecznych.
Co téż ten szpaler nasłuchał się szeptów cichych, i gwarów wesołych, i śmiechów, jakie się pod jego gałązkami rozlegały, osobliwie wtenczas, kiedy Wandzia ze Stasiem przychodziła zbiérać orzechy.
— Panie Stasiu, mówiła Wandzia, widzisz jaki mam piękny orzech, a jaki duży...
— Fe, gruby jak proboszcz; ja tu znalazłem dwa razem, takie zgrabne, aż mi żal wyjmować je z tego gniazda, w którém im tak dobrze być musi.
— Co pan tak zawsze o gniazdkach mówi?
— Bo, już mam taki ptasi gust, chciałbym być bocianem naprzykład...
— I siedziałbyś tak na dzwonnicy w gnieździe z samych patyków?
— A siedziałbym, ale...
— Ale co?
— Żeby tam i Wandzia siedziała.
— Proszę pana Stanisława nie nazywać mnie bocianichą...
— Cóż to, pani się gniéwa?
— Gniéwam się?
— To ja sobie pójdę?
— Wolna droga.
— To do widzenia pani...
— Moje uszanowanie panu...
Staś kładzie na ziemi koszyk z orzechami i odchodzi. Zaledwie jednak zrobił parę kroków, krzak leszczyny roztworzył się, a pomiędzy gałązkami ukazała się jasna główka dziewczyny.
— Stasiu! zabrzmiał srebrzysty głosik.
— Słucham pani?
— Czy ja tu sama mam zbierać te orzeszyska?..
— Jeżeli pani pozwoli, to pomogę.
— Co to za pani! przeprosić mnie zaraz.
To mówiąc, wyciągnęła do niego drobną ale opaloną rączkę, którą Staś pochwyciwszy okrył gorącémi pocałunkami.
— Wandziu! Wandeczko! ja ciebie tak kocham!