Strona:Klemens Junosza - Bitwa morska na stawie.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, już powiem, powiem: k—o ko...
To mówiąc, zaczęła się śmiać, potém zaś wyrywając swą rączkę z ręki Stasia zawołała:
— No, daléj żywo, próżniaku, do roboty, do orzechów, prędzéj...
I zaczęła nachylać gałęzie zakrzywionym kijem, a gdy podniosła przytém ręce do góry, wtenczas chusteczka opadła jéj z ramion i zarysowała się jéj śliczna figurka, prześliczny gors i alabastrowa szyja.
Kilka godzin przeszło jak jedno mgnienie oka. Tak to bowiem bywa zwykle, gdy dwoje zakochanych trudni się zbiéraniem orzechów.
Wandzia śpiéwała różne piosnki — Stasiek wtórował jéj dźwięcznym i silnym głosem, — potém pokłócili się z sobą, potém znowuż pogodzili; późniéj wpadła jéj mucha w oko, — Staś musiał odegrać rolę okulisty i muchę wydobyć, a że przy téj sposobności pocałował Wandzię w jasną główkę, więc dostał klapsa, a że dostał klapsa, więc znowuż przepraszał, i tak było przez parę godzin, a kiedy pani Piotrowa zawołała ich na herbatę, to przynieśli w koszyku zaledwie kopę orzechów...
Tymczasem w Jaśkowéj Woli otyły pan Piotr mówił do szczupłego pana Pawła:
— Uważasz kochany kolego i sąsiedzie dobrodzieju, możemy przecież mówić z sobą otwarcie, boć przecież znamy się od dziecka i jeszcze w szkołach na jednéj ławie...
— Siadywaliśmy, pamiętam, przerywa pan Paweł.
— Tak, tak, rozmaicie, i siadywaliśmy, i tego panie dobrodzieju, i dlatego właśnie możemy z sobą mówić jak bracia... więc ja mojéj Wandzi dam gotówką cztérdzieści tysięcy...
— To późniéj, późniéj o tém pogadamy, a teraz jeszcze wypijemy jednę buteleczkę za zdrowie naszych dziatek...
— I tego panie dobrodzieju, cóżem chciał mówić... wnuków, dodaje pan Piotr, któremu zawsze brakło wyrazów, gdy się wzruszył zbytecznie.
I tak poszła jedna buteleczka za zdrowie dzieci, druga za zdrowie wnuków, trzecia za prawnuków... byłaby może poszła jeszcze jedna za pomyślność czwartego lub piątego pokolenia, ale poczciwi obywatele rozmarzeni winem usnęli, a oparłszy głowy na dłoniach marzyli.
Pan Paweł marzył o tém, że jak jego jedynak się ożeni, to obejmie zarząd nad całym majątkiem, a mając żonę tak piękną i miłą jak Wandzia, nie będzie tak dużo spał.
Pan Piotr znów cieszył się tą myślą, że jak Wandzie wyda za mąż, to będzie mógł swobodniéj myśléć o dorastających dzieciach: