chodziłem przez rok do szkółki; nauczyłem się czytać i pisać; rachować potrafiłem odrazu, bez nauki. Później praktykowałem w sklepie na Franciszkańskiej, w kantorze na Nalewkach, byłem pisarzem u jednego bogatego kupca, który rozmaite duże interesa prowadził. Przez ten czas nauczyłem się wszystkiego, co mi było potrzeba — i widzi pan, dzisiaj jestem człowiek wykształcony, mogę o wszystkiem mówić, czytuję niemieckie gazety, byłem raz w Berlinie, dwa razy w Gdańsku, jeden raz przez półtora miesiąca w Marjenbadzie na kuracji, znam świat, znam interesa, ludzi, i cała Warszawa mówi że I. B. Ratafia jest światowy, elegancki i grubo wykształcony człowiek. Chyba pan o tem coś słyszał?...
— Naturalnie...
— Taka była moja edukacja!... Ja jestem człowiek dzisiejszy, nowomodny; ja nie trzymam się starych zabobonów, nie noszę staroświeckiej garderoby, czasem trafi mi się, kiedy jestem w podróży, zjeść obiad w restauracji... w ogóle jestem człowiek cywilizowany, więc i edukacja moich dzieci musi być także nowomodna. Ja oddałem obudwóch moich synów do publicznej szkoły. Mnie doradzili, żeby z nich zrobić klasyków. Co mi to szkodzi? — pomyślałem: — niech synowie moi uklasycznią się; pomimo tego, jeżeli będą mieli pieniądze i szczęście do handlu — nie zginą. Oddałem ich do szkół.
— Bardzo dobrze pan uczyniłeś.
Pan Ratafia skrzywił się, jak gdyby po wypiciu łyżki octu.
— Dobrze, zapewne musi być dobrze, skoro tak wszyscy robią; tylko pytam się: jaką korzyść mają z tego moi synowie?
— Zabawny z pana człowiek!... przecież wykształcenie...
— Ślicznie; oni się uczą języków umarłych jak gdyby można z umarłymi handlować: oni się uczą tego, co dawno było, zamiast tego, co jest i co ma być; a najgorzej mnie to boli, że oni uczą się różnych bajek o wielkich bohaterach...
— Panie, toż to poezja!
— Nie trzeba głowy zawracać! Co to za bohaterowie?! Jacy oni bohaterowie?! Że wojowali, zabijali ludzi, że jeden drugiemu urzynał głowę z przyczyny jakiej kobiety, albo że leciał na pewną śmierć...
— To właśnie bohaterstwo, poświęcenie się dla idei.
— Lecieć na pewną śmierć to ma być bohaterstwo? Nie jeden warjat to samo potrafi.
— A jednak to byli bohaterowie, których imiona uwieczniły się w dziejach ludzkości.
— Dużo niesprawiedliwości jest na świecie! Po co i za co było ich uwieczniać? po co zapisywać ich warjackie postępki? — ja tego nie rozumiem. To byli głównie rozbójnicy, którzy lubili pić dużo wina, szaleć za kobietami, robić awantury i wojować, głównie wojować.
— Więc pan nie uznajesz wcale bohaterstwa, nie przypuszczasz, że bywają ludzie wyżsi duchem, sercem i odwagą nad zwykłą miarę człowieczą?
— Dlaczego nie mam uznawać? Ja sam znałem osobiście wielu prawdziwych bohaterów, nie takich awanturników gwałtownych, o jakich piszą w książkach, ale bohaterów w najlepszym gatunku, prima, extra-fain bohaterów... Dlaczego o takich nie piszą, dlaczego ich nie przedstawiają za przykład?
— Gdzieżeś pan w naszym zmaterjalizowanym wieku, tych nadzwyczajnych ludzi spotykał?
— Gdzie? Zabawne pytanie! Myślisz pan, że może w Grecji, albo w Rzymie, albo w tych miejscach, o których muszą się uczyć moje dzieci?... Ja ich spotykałem tu w Warszawie, czasem w Saskim ogrodzie, czasem w Krasińskim, przed Bankiem, za Żelazną Bramą, na Żabiej, na Krochmalnej, na Gnojnej, koło Gościnnego Dworu, na Nalewkach. Nie sposób, żebym panu wyliczał wszystkie ulice warszawskie, na których można ich widzieć i spotykać codzień.
— Szczególna rzecz, że nikt prócz pana nie widział...
— Bardzo zwyczajna. Do dobrego widzenia trzeba mieć dobre oko, a panowie macie oczy trochę popsute na książkach. Niedawno mój starszy synek uczył się o Herkulesie. Cóż on takiego zrobił?... Warjat był, awanturnik, zbójca. Czyścił stajnię, jak zwyczajny parobek, dużo jadł, zapewne jeszcze więcej pił i zmarnował się przez kobietę. Ona zabrała jego czapkę, a na głowę włożyła mu swój czepek. Ładne bohaterstwo! wielki honor! Jest się o czem uczyć!
— Ale pokażże mi pan swoich bohaterów.
— Owszem, dlaczego nie?... Trochę cierpliwości... Nie żądaj pan, żebym wymieniał nazwiska: moi bohaterowie nie są łakomi na rozgłos... Oni wolą, żeby świat o nich nie wiedział.
Strona:Klemens Junosza - Bohaterowie.djvu/5
Ta strona została uwierzytelniona.