ucieka. Czy ma chodzić za panem i prosić?
— Może przysłać. Ale, mój Szmulu, nie po to ja do was tyli kawał drogi przyjechałem, żeby rozprawiać; ja interes do was mam.
— No...
— Pieniędzy potrzebuję, dajcie mi!
— Ja?
— Alboż nie macie?
— Dla czego nie? mam, tylko jeżeli daję komu, to chcę wiedzieć za co albo na co... Pan hypoteki nie ma, majątku też żadnego niema... jak ja panu mogę dać.
— Łgarstwo! ja przecież sam wart jestem trochę kredytu! a zresztą po starym pół majątku wezmę, wyprocesuję, jeżeli dobrowolnie nie oddadzą. Słuchajcie, Szmulu! krótko mówiąc, kupcie wy moją część. Nie drogo sprzedam...
— Co pan sprzeda? jaką część...
— Moją, po ojcu...
— To jest komedja, panie Kalitkiewicz, — ojciec żyje, a pan już chce sukcesję po nim sprzedawać! Ojciec może wyzdrowieć, może swoją fortunę sprzedać, darować, zmarnować...
— Znacie go, że nie zmarnuje, ani nie sprzeda; nie takiej on natury człowiek, a do grobu gospodarstwa ze sobą nie zabierze... Choćby zaś i wyzdrowiał, to nie na długo...
— Kto to może wiedzieć? kto to może wiedzieć... Panie Kalitkiewicz — rzekł po namyśle — chodźmy do mojego alkierza: pan zdrożony jest, pan potrzebuje się czego dobrego napić...
— Nie mam za co!
— Nu — ja się o pieniądze nie pytam... chodź pan.
Po chwili siedzieli obaj zamknięci w alkierzu. Szmul wypędził ztamtąd żonę swoją i bachory, a drzwi zamknął na klucz ze środka. Na stole stała flaszka araku, leżały pszenne bułki i śledź na talerzu; trzy flaszki piwa czekały tylko na to, żeby je otworzyć.
Kalitkiewicz, który, przyjechawszy kil-