Strona:Klemens Junosza - Chłopski honor.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

ka mil drogi, strząsł się i głodny był, łapczywie rzucił się na jedzenie, pochłaniał z chciwością jadło i arakiem dobrze je zakrapiał. Żyd nie przeszkadzał mu, oparł głowę na rękach i zadumał; może obliczał coś, może jaką spekulację obmyślał, zwyczajnie jak żyd.
Gość podjadłszy dobrze, poczerwieniał na gębie i odsapnął. Szmul nalał mu piwa w szklanicę i grube cygaro z szafki wyjął.
— Niech pan Kalitkiewicz pije, niech pan pali — rzekł, — to wszystko na mój rachunek.
— Oho! znać, że macie ochotę moją część kupić.
— Ja mam dla pana inny interes... aj! jaki to interes! złoty, brylantowy interes! tylko... tu zniżył jeszcze głos — tylko trzeba ostrożnie, bardzo ostrożnie!..
— Cóż u djabła! podpalać mamy, czy mordować?!
— A pfe! a pfe! kto słyszał takie paskudne słowo... Ja mówiłem o interesie, a sekret chciałem dla tego, że interes doskonały: mógłby kto podsłuchać i złapać go nam...
— Ale mówże, co?!
— Panie Kalitkiewicz, to jest majątek. Pan, człowiek uczony, odrazu to zrozumie. Nasz naród łakomy jest i chciwy; trzeba mu powiedzieć o takiej ziemi, co się w niej same złoto znajduje i brylanty, o takim kraju gdzie człowiek nie potrzebuje nic robić, a same najlepsze jedzenie do gęby mu wchodzi, o takiej wodzie, co pachnie jak miód, a smakuje jak mleko — to naród zechce tam iść. — Rozumie pan, panie Kalitkiewicz?
— Co, nie-co słyszałem ja coś, ktoś mi opowiadał, że taki kraj — to właśnie Brazylja i że z innych stron ludzie jadą tam precz...
— Trzeba żeby i tutejsi próbowali.
— Chociażby... niech sobie próbują, ale co mnie z tego? co wam z tego?
— Dziwno mi, że pan zmiarkować nie może... Tam robotników potrzeba.. za każdego, co tam stąd wyjdzie, płacą. Pan Kalitkiewicz może brać po dwadzieścia pięć rubli za człowieka... ja wypłacę, ja Szmul! A prócz tego i ten, co go się namówi, musi się poznać na grzeczności... Skoro pan pokazuje mu taki kraj, gdzie brylanty