przeprowadzaniem koni kradzionych z kraju. A chociaż obaj byli pochodzenia wiejskiego, jednak roboty żadnej nie mieli i nigdy ich nikt ani przy orce, ani przy żniwie, lub przy kopaniu kartofli nie widział.
Żyli akurat jak sowy; po całych dniach spali, o Bożym świecie nie wiedząc, a nocną porą puszczali się dopiero na żer. Jeden z nich zwał się Kostek, drugi Kuba. Gdy tylko Piotr posłał po nich, stawili się zaraz w Pohulance, bo miarkowali, że zarobek jakiś mieć będą.
Kalitkiewicz, bojąc się żeby szynkarz rozmowy nie podsłuchał, wyprowadził owych przemytników do lasu, aby tam porozmawiać swobodnie. Mrok już zapadał, powietrze było wilgotne, zimne, dojmujące, drobny deszczyk aż do kości przenikał.
— Śliczna będzie nocka, — mruknął Kuba do swego towarzysza, — właśnie jakby naumyślnie dla nas.
Dla czego to Pan Bóg codzień takich nie daje — odrzekł Kostek, jeno albo jest ciepło, że się niepotrzebni ludzie po spacerach włóczą, albo księżyc psia kość świeci jak latarnia, że cały świat jak na dłoni widać. Żeby wszystkie noce były takie jak dziś, toby się może człowiek czego dorobił — a tak, głodem przymiera...
— Nie narzekaj, — odezwał się Kalitkiewicz, — mało to ja sam daję wam roboty!
— Ot, taka robota! — pędzi się całe stada bab, dzieciaków: jedno piszczy, drugie płacze, inne zostaje w tyle... cudem, że się to jakoś przeszwarcuje.
— Słuchajcie, — rzekł Piotr, — dziś nie popędzicie stada. Pójdziecie tylko z jednym człowiekiem. Zapłata będzie dobra...
— Ho! ho... a cóż to za człowiek?
— Ja.
— Pan?! to i pan do Brazylji chce uciekać.
— Nie głupim; wolę ja tu pracować na kawałek chleba!
Kuba na cały głos się roześmiał, Kostek go za rękaw pociągnął.
— Czego zęby szczerzysz, głupi! albo to nie robota ludzi namawiać? Zresztą co ci do tego, pan płaci i każe się prowadzić, a ty prowadź, bo od tego jesteś...
— Jużci prawda...
— Nie ma o czem gadać, — rzekł Ka-
Strona:Klemens Junosza - Chłopski honor.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.