ksiąg różnych, to może dwanaście godzin, bez przestanku, mówić tak pięknie, że słuchacze usta otworzą z podziwu, chociaż nie zrozumieją o co idzie. Zna języki: hebrajski, trochę chaldejski, rozumie niektóre wyrazy aramejskie, oraz włada dość biegle żargonem, ale nie splamił jeszcze ust swoich mową krajową, nie rozumie wcale języka spółczesnych Jebuzejczyków.
I tak niby żyje w tym naszym światku, a przecież tak od niego daleko; niby w naszych czasach, a przecież nie jak naszych czasów człowiek; ciałem wśród nas, a duchem tak gdzieindziej, wychował się, wyrósł, zestarzał, umrze wreszcie zupełnie nam obcy.
Z dumą spogląda na zwykłych śmiertelników i kroczy poważnie ku „grodowi śmierci”.
Wyszedł trochę na przechadzkę, a trochę dla interesu. Chciałby jeszcze długo żyć na świecie i dużo ksiąg przeczytać, więc w tym celu napisał karteczkę, do wielce uczonego, nabożnego i sprawiedliwego męża, który na tym cmentarzu od lat trzydziestu spoczywa. Położy karteczkę na jego grobie, sprawiedliwy przeczyta i żądaną łaskę mu wyjedna.
Na mazowieckich piaskach osobliwe wyrastają rośliny; piękny zielnik możnaby niemi zapełnić. Ten uczony filozof, to niby róża jerychońska, zasuszona gdzieś nad Jordanem; tu przyniesiona tak wspaniale zakwitła i cech swoich nie zatraciła, a tak dobrze w ten piasek zapuściła korzenie, że gdyby ją wyrwano i napowrót zaniesiono nad Jordan... jużby się chyba przyjąć nie chciała.