Strona:Klemens Junosza - Czarna Andzia.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

A on tak zawsze barszcze ze smakiem zajadał —
I długo cały konwikt srogość patra badał.
Lecz ksiądz milczał uparcie — pytać go nie śmieli
I w ponurej cichości cały dzień siedzieli;
Ksiądz jednak przez dzień cały chłopców nie zaczépiał,
A już pan Kalafaktor spokojnie zasypiał.
Aż dopiero wieczorem Mateusz od furty,
Popędził gdzieś do miasta, bez czapki, bez kurty,
Widać z księdzem Melchiorem było źle pewnikiem,
Bo po małym kwandransie wrócił z kreiz-fizykiem.
Pan Krajc-fizyk z obwodu figura nie lada,
Połamanym językiem do pacjentów gada,
Był doktór jakich mało — stawiał bańki solo,
Wyrywał zręcznie zęby, jeźli kogo bolą —
I w całym też Łukowie niezmiernie był wziętym,
Bowiem ratował ludzkość każdym instrumentem.
Owego też wieczoru w konwikcie widzieli,
Jak do księdza Melchiora udał się do celi,
I jak zacny krajc-fizyk udając znahora
Wspominał Melchiorowi obiad u przeora.
Ksiądz Melchior nic nie przeczył, czasem westchnął cicho,
A niemiec wciąż się przy nim mordował jak licho;
I długo różne dziwne odprawiał herezje,
Aż zapisał nareszcie „sulphuris magnesiae.“

IV.

Cichy bożek uśpienia przebiegł nad Łukowem,
Nikt nie przerwał milczenia ani jedném słowem —
A wpośród ogólnego miłego spoczynku,
Dwóch stróżów bezpieczeństwa chrapało na rynku.
Nad pijarskiemi dachy lekkie chmurki płyną,
To się zbiorą w gromadkę, to w szereg rozwiną,
A wietrzyk ciepły, miły, listkami szeleści,
I cicho z niemi gwarząc swem tchnieniem je pieści —
I tylko blady księżyc, z poza chmur obwodu,
Widział jak ojciec Melchior wybiegł do ogrodu,
Słyszał jak klął niemieckie zamorskie herezje,
Krajc-fizyka, przeora, obiad i magnezję...
Właśnie gdy księżyc srebrne ukazał policzki,
Dziadzio przemknął się cicho przez ogrodu drzwiczki;
Bowiem czarna Anulka, jak zwykle przy święcie,
Pod umówionym drzewem stanąć miała święcie...
Więc dziadzio lekko, zwinnie, sunie się do płota,
Aż tu krzyknie ksiądz Melchior: „a mores! a cnota!
A czym ja aści tego we szkole nauczył,
Żebyś mi się wśród nocy, na romanse włóczył,
Dam ja aści spacery!“
— „Ależ...“
— „Ani piśnij!
Wypiszę ja ci romans, aż się babka przyśni!
Proszę jutro przyjść do mnie.“
...................
Mamże pisać dalej,
Jako tę noc Anulka z dziadkiem opłakali.
Jak pisał kalafaktor sławny Pieprzykowski,
Traktat o obyczajach rzemiennemi głoski!
Po co o tem wspominać, wszyscy już nie żyją,
Myśmy także nie lepsi, chociaż nas nie biją.

V.

Gdy mi to dziadek prawił, spytałem nieśmiało:
— I jakżeż proszę dziadzi z Anulką się stało?
— Eh, odrzekł mi staruszek, cóż to, kochać zbrodnia?
Widzieliśmy się zawsze w poniedziałek do dnia.
Lecz jeżeli Krajc-fizyk odwiedzał Melchiora...
Wtenczas siedziałem w domu — to fatalna pora.