Strona:Klemens Junosza - Drobiazgi.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.
141

w ogromnym parku, wśród którego znajdował się staw zarosły trzciną.
Odzywały się różne tajemnicze głosy, sowy i puhacze huczały, nietoperze przelatywały nad głową, a niekiedy w którejkolwiek komnacie odpadł kawał gzemsu, z łoskotem rozbił się na dębowej posadzce, wywołując echo powtarzające się kilkakrotnie w pustych ścianach opuszczonej rudery.
— Pani hrabino, rzekłem, czyż pani wierzy w strachy?
— Śmiejesz się, doktorze, o! bo wy materyaliści wierzycie tylko w nerwy.
— Jednak pani, kobieta wyższego umysłu, powinnaby wznieść się nad uprzedzenia i przywidzenia łatwowiernych.
— Co pan chcesz! rozum dyktuje inaczej, a jednak jest coś...
— Wyrodzonego w naszej własnej fantazji — dodałem.
— A jednak są ludzie, którym pokazywały się tu białe damy; niech się pan zapyta pana intendenta.
— Akuratnie, proszę jaśnie wielmożnej hrabiny, ja sam, temu będzie dwa lata, jak tu wojsko stało — widziałem dwie damy z przeproszeniem...