Na górze dało się słyszeć głuche jakieś stąpanie.
— A co?! szepnęła hrabina, blada jak śmierć.
Stąpanie było coraz głośniejsze.
Hrabia były dyplomata i wojownik rzekł do mnie zcicha.
— Wiesz pan, że to zaczyna być interesującem.
Z sufitu upadł kawał tynku i uderzył w samowar.
Kobiety krzyknęły.
Za tynkiem posypała się połamana trzcina, i wśród obłoków kurzu, nad samym samowarem zawisnęło coś w szerokiem płóciennem ubraniu.
O ile mogłem sądzić z pozoru, były to dwie nogi dorosłego mężczyzny, pod którego ciężarem załamał się spróchniały sufit. Nieszczęśliwy człowiek przybyły na górę w celu kradzenia owsa, wsuwał się powoli w otwór według nieubłaganego prawa grawitacji. Brzuch jego ocierał się o belkę — człowiek jęczał.
Wszyscy milczeli, nawet hrabia przestał się uśmiechać.
Nareszcie coś trzasło. Z sufitu upadł
Strona:Klemens Junosza - Drobiazgi.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.
144