ry da się zdobyć dopiero po długiem oblężeniu.
Zcicha zbliżałem się ku owemu pasmu światła snującego się z okna madame Fitzbrick. Do tego kroku powodowała mnie, primo: szpetna wada ciekawości, secundo: owa jakaś nadzieja, która powiada do człowieka: idź, a może... a nuż...
Poszedłem.
Powodzenie nie sprzyjało mi zaraz od pierwszego kroku. Potknąłem się na dyni i uderzyłem nosem w coś twardego, tak, że szlachetny ten organ powonienia spłaszczył się w sposób dość podejrzany.
Przeszkody wszakże nie zrażają mnie nigdy. Idę więc dalej.
Nieszczęście chce, że kaleczę sobie rękę o zdradliwy agrest, i krew broczy mą dłoń waleczną.
Lecz idę... jestem już pod samem okienkiem.
Nie zaglądam i nie widzę, ale przypuszczam, co mogę zobaczyć w pokoiku madame Fitzbrick. Może siedzi w białym kaftaniku i czyta romans? To byłoby dobre. Może też zdjęła już biały kaftanik i odsłoniła tajemnice gorsu i ramion — owe ta-
Strona:Klemens Junosza - Drobiazgi.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.
20