Ręka stróżowej pogrzebała mnie w śmietniku. Znalazłam tam wyborne towarzystwo, chociaż nie brakło i intruzów, pochodzących ze szmat zgrzebnych, zdartych przez ludzi bez tradycyi.
Raz, około południa, stanęła nad śmietnikiem jakaś dama, ubrana skromniej niż na pierwszą wizytę — i za pomocą haczyka żelaznego zaprosiła całe nasze towarzystwo do dziurawego worka...
Wieczorem leżałam w jakiejś komórce na olbrzymiej kupie gałganów, a kiedy noc przyszła, jakaś piękność, szczurzego rodu, ocierając łzy ogonem, podrzuciła koło mnie dwóch cherubinków niewinnych i piszczących.
Na drugi dzień leżałam na wozie, konwojowanym przez dżentelmana w kamlotowej todze. Sądząc po jego mowie, przekonałam się że był to pyszny flanc jerozolimski, przesadzony na nadwiślański piasek, i prenumerujący „Echo” do spółki z sześcioma swymi współziomkami.
Ukazały się przed nami duże kominy fabryki. Wrzucono nas do kadzi, parzono ukropem, szarpano, suszono, gnieciono pod straszliwemi walcami — aż nareszcie wy-
Strona:Klemens Junosza - Drobiazgi.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.
60