Strona:Klemens Junosza - Drobiazgi.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.
63

wnym filozoficznym spokojem niezbyt delikatne obejście się ze mną w głównej ekspedycyi gazet, przerzucanie z furgonu do wagonu, wreszcie straszne trzęsienie biedki i ciężar pijanego pocztyliona, który usiadł na nas bez żadnej ceremonii.
Usłyszałam głos trąbki, skórzany worek, który nas zamykał, otwarł się i zobaczyłam nad sobą długi nos, dźwigający parę okularów w mosiężnej oprawie.
Właściciel tego nosa zerwał ze mnie opaskę, tę jedyną w obecnem mojem położeniu oznakę skromności — i stanęłam przed nim, jak Fryne przed trybunałem, odsłaniając wszelkie swoje tajemnice.
— Czyżby to był obywatel Jajkowski? — pytałam sama siebie z niedowierzaniem. Lecz nie, ten pan przyjmował interesantów, sprzedawał marki, wydawał listy i posyłki, domyśliłam się więc, że człowiek ten musiał być ekspedytorem poczty.
Muszę mu oddać tę sprawiedliwość, że nie męczył mnie długo: widocznie nie zawierałam w sobie nic ciekawego, bo skrzywił się i rzucił mnie pod stół.
W pięć minut później jęczałam pod zabłoconym butem obywatela Szpigelglasa,