już leżało mięso, garniec tylko co kupionych kartofli i paczka papierosów.
Widocznie wiktuały te przeznaczone były na odżywianie szlachetnej głowy miasta i jej licznej rodziny.
Jeszcze dziewka nie opuściła pocztowego dziedzińca, gdy z lufcika wychyliła się głowa w nocnym czepku i zawołała:
— Magdusiu, Magdusiu! chodź no tutaj!
Dziewka stanęła przy oknie.
— Bo to widzisz, kiedy jesteś, to zaraz weźmiesz słoninę, dla pani prezydentowej.
— Dobrze, proszę pani.
Po chwili, kilka funtów słoniny przygniotło mnie całym swoim ciężarem. W zetknięciu z temi szczątkami opasłego wieprza, czułam jakąś błogość, ciało moje stawało się przezroczystem, litery nabierały niezwykłej czarności.
Leżąc już na urzędowym stole magistratu, zadawałam sobie pytanie: czy też ujrzę kiedy rodzinę państwa Jajkowskich?
Prezydent miasta załatwiał najważniejsze sprawy, nie spuszczając ze mnie oczu. Tłustemi palcami swej poważnej dłoni przewracał mnie na wszystkie boki i szeptał:
Strona:Klemens Junosza - Drobiazgi.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.
65