Zacny mój rodzic dobył z piwnicy sporą bateryę butelek, wnoszono różne toasty, a ja pełniłem obowiązki podczaszego, bacząc, aby puste szkło nie zabierało miejsca napróżno.
I przyszła mi naówczas myśl szalona, bardzo śmiała, ale ja kochałem Hortensyę...
Pobiegłem do apteki, znajdującej się na dole, zaspany uczeń nie spostrzegł, jak otwierałem szafką z lustrzanemi drzwiami...
Po chwili, ze słodkim, bardzo słodkim uśmiechem, podałem Męczyszkapskiemu duży kielich wina... Wypił go duszkiem, bo właśnie orkiestra pacanowska uderzyła pierwsze takty mazura. Serce mi biło radośnie na widok jak Hortensya przodowała ze swoim nienawistnym drągalem.
— Drugie pary! — zawołał pewien kanclerz, którego skromne stanowisko biurowe osłodzone było mianem dyrektora tańców, — drugie pary! mazur!
Tancerze pierwsi odprowadzili swe damy, szczęśliwy Roch podał Hortensyi krzesło, a sam usiadł na stojącym obok fotelu.
O czem rozmawiali, nie wiem, to wszakże jest faktem, że czcigodny obywatel staczał z sobą jakąś ciężką, wewnętrzną walkę.
Strona:Klemens Junosza - Drobiazgi.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.
86