Strona:Klemens Junosza - Dwaj starcy.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

I cała młódź patrzyła na tę postać,
Czyniąc zeń śmiech i żarty nieprzystojne;
I każdy go na zęby rad był dostać
I szydzić zeń — wyśmiewać szaty strojne,
Na sprzeczkę go wyzywać, jak na wojnę.


∗                    ∗

Nieraz gdy zmrok okrywał ziemię, w lecie,
W ogrodzie on z młodzieżą chętnie siadał
I z własnych głupstw z cynizmem się spowiadał;
Historye prawił lwie co żyły w świecie
I wszystko to co brudne — opowiadał...


∗                    ∗

A było też posłuchać tego warto —
I głośny śmiech wzbudzały jego dzieje:
Jak ramię mu raz szpadą gdzieś rozdarto,
Jak dobra swe za jedną przegrał kartą,
I jakie miał przygody i koleje...


∗                    ∗

Słuchano też powieści chciwem uchem,
Trucizny jad głęboko w dusze wpadał,
Słuchano go, kiedy z cynicznym ruchem
Swych własnych głupstw historyą opowiadał
I cnoty głos zabijał, — jak obuchem.


∗                    ∗

I nie śmiał nikt przerywać owej mowy,
Chyba że miał coś uciesznego wielce,
I nieraz już jutrzenki blask różowy
Rumienił się wstrętnemi starca słowy,
Co prawił je młodzieży przy butelce.


∗                    ∗

Lecz gdzież on jest, ten satyr uczerniony,
Co brzemię lat go zgniotło i skurczyło,
Co żył jak pies — i wyszedł zabłocony
Z kałuży tej, w której już tylu zgniło?
O, gdzież on jest, ten satyr uczerniony?