— Może chcesz przyjść z jakim kwasem, aby dokończyć swego dzieła, nieprawdaż?
— Może to tylko małe skaleczenie?
— Jeszcze sobie szydzi, zbrodniarka? Poślij po policję, to się rozmówimy!
Natalja nie miała zamiaru spełnić tego ostatniego rozkazu. Wolała okrążyć mieszkanie i wejść do pokoju od strony sypialni.
Henryk z głową ukrytą w dłoniach, wydawał ciężkie westchnienia, wywoływane bólem.
— Ah! straszna istoto, jakże ja cierpię! Oh! Oh!
— Możeby położyć oliwy na ranę!
— Nędznico, czy nie dosyć jeszcze cierpię! Chcesz dolać oliwy do ognia.
— O! mój ukochany, co za myśl... Pozwól, niech zobaczę zbliska to złe, które popełniłam.
Nieszczęśliwy podniósł się ze swojego siedzenia, i zbliżył się do winowajczyni.
O zgrozo! Jedno oko zupełnie stracone, okryte było bandażem, bruzdy czerwone, zielone i czarne oszpeciły policzki. Na ten straszny widok, Natalja zachwiała się z przerażenia.
— Zbrodniarko, podziwiaj swoje dzieło.
— Mój Boże, mój Boże, gdybym wiedziała, szepnęła zazdrośnica, nie zrobiłabym tego. Jakże żałuję...
— Trochę za późno.
— Proszę cię, pozwól mi iść poszukać jakiej pomocy.
— Dobrze! Idź sobie! Ale nie wracaj nie wracaj więcej, bo inaczej zawołam policji. — Albo nie, zostawię cię w spokoju! Ale idź ztąd, niech moje uszy nie słyszą o tobie.
— A więc wypędzasz mnie?
— Czyś nie słyszała? Jeśli zostaniesz jeszcze minutę, otworzę okno i będę wołał, że mnie mordujesz!
— Błagam cię!
— Idź precz!... albo nie będę się wstrzymywał dłużej.
— A więc odchodzę... Ale czy mi przebaczysz kiedyś?...
— Nie przebaczę ci nawet w godzinę śmierci, zbrodniarko! Czy wyjdziesz nareszcie?
Natalja zrozpaczona, zmieniona, postanowiła nareszcie odejść, przeklinając swój straszny postępek.
Jeszcze nie była na schodach, kiedy Henryk zrzuciwszy bandaż z oka, począł zmywać straszne bruzdy, porobione farbą...
W kilka dni potem, Natalja spotkała go wesołego i uśmiechniętego, z piękną sąsiadką pod rękę.