ten komet, jest z ognia, cały ogon ma z ognia, powiadają, że jednego dnia ma uderzyć tym ogonem w ziemię... Nu, niech-no on sprobuje. Jeżeli trafi, broń Boże, w nasze miasteczko, w sam rynek, to padnie na wodę i zgaśnie. Ha, słyszy wielmożny pan, jaki sposób! Ten komet, póki suchy, może ludzi straszyć, ale jak sobie ogon zmoczy... to będzie tyle wart, co wystrzelnięta dubeltówka.
Gdy Pinkus opowiadanie swoje kończył, przyszedł odwiedzić dziadka brat Serwacy.
Dowiedziawszy się o takim skutecznym na koniec świata sposobie, kwestarz śmiał się i żartował z żyda.
— Nu, nu, niech ksiądz kwestarz nie śmieje się — rzekł Pinkus — bo chociaż na świecie nie zawsze dobrze jest, ale lepiej, jak się świat trzyma kupy, gorzejby było, żeby się przewrócił. Fe! niech nasze oczy nie widzą takiego interesu, na co on nam potrzeby?
— Masz racyę — wtrącił brat Serwacy, zażyj zato tabaki.
— Aj waj, dlaczego nie? jak na to, jak na lato, a taką tabakę, jak wielmożni panowie Kapucyni mają, zażywałbym w największe święto, bo to jest bardzo smakowity posiłek.
— Jakto posiłek? — spytał dziadek.
Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.
110