potrzebuje, bo procesów, o ile mi wiadomo, nie prowadzi. Żyje babunia spokojnie, w swoim własnym dworku, jeżeli ma jaki fundusz, to w listach, nie kłóci się z nikim, wody nikomu nie zamąci, zkąd więc i jakaby sprawa być mogła?
— Zapewne coś ważnego jest — rzekł braciszek — ale ja pana dobrodzieja nie zatrzymuję. Niech pan śpieszy... może istotnie sprawa pilna. Chłopczykowi pozwoli pan ze mną?... rybki dziś łowić będziemy.
— A i owszem, niech idzie.
Ucałowałem rękę dziadka i z bratem Serwacym poszedłem ku klasztorowi, którego mury czerwone widać było zdaleka. Uciecha to dla mnie była ogromna taka wyprawa na ryby. Zapominałem o całym świecie, gdy mi pozwolono wziąć w niej udział.
Siadywałem na przodzie wielkiej krypy i rozkoszowałem się widokiem bystrej rzeki, po której modrych falach płynęliśmy na połów. Gdyśmy już byli blizko klasztoru, przypomniałem sobie zlecenie panny Felicyi.
Wyraźnie kazała mi przyjść, a cóżbym ja był za paź, gdybym zlecenia mojej damy nie spełnił. Zapytałem brata Serwacego, czy nie mógłbym jeszcze na godzinę do Sewerynka zajrzeć, bo mam do niego bardzo pilny interes.
Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.
118