Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.
122

— Nic nie mówię, jeno powiadam, że doktór nic nie pomoże i nie doktorska głowa na taką słabość...
— Więc jakże?
— Będzie jak Bóg da, wola Jego święta. Ja zaniosłem panu trochę jednego ziela, co dobre jest na łamanie i drugiego ziela, co jeszcze lepsze, sam zagotowałem, sam podałem do ręki. Ulżyło mu odrobinkę — usnął.
— Więc lepiej mu?
— W mocy Boskiej, paniczu, w mocy Boskiej. Da Bóg — będzie zdrów, nie da — pójdzie na mogiłki, a tam źle nie jest, człek sobie leży, odpoczywa.
Nic więcej, oprócz tych ogólników niejasnych, z chłopa wydobyć nie mogłem, ale i ta wiadomość pocieszyła pannę Felicyę, pocałowała mnie w czoło i nazwała zuchem. Dlaczego zuchem, do tej pory wytłómaczyć sobie nie mogę.
Kiedy przybiegłem do klasztoru, już brat Serwacy na wóz się gramolił, pojechaliśmy też zaraz drożyną, co się między łąkami wiła, nad brzeg rzeki bystrej, przezroczystej, błyszczącej wśród łąk i zarośli.
Ludzie z sieciami oczekiwali już. Wsiedliśmy w łódź i rozpoczął się połów.