— Małą siecią dziś łowimy — rzekł zakonnik — bo i niewiele potrzeba, ale w zimie tobyś dopiero zobaczył połów co się zowie, ledwie sieć można wyciągnąć, jak dobrze pójdzie.
— Czy — zapytałem — brat Serwacy zawsze rybołówstwem zarządza?
— Co ty pleciesz, dzieciaku — odrzekł mnich, brodę głaszcząc — czem kapucyński braciszek może zarządzać? Robi, co mu każą, i dość na tem, każą po kweście jeździć — jeździ, ryby łowić — łowi, a gdyby korytarze kazali zamiatać, toby zamiatał. U nas, moje dziecko, posłuszeństwo przedewszystkiem, posłuszeństwo, ubóstwo, pokora, ale — dodał, zmieniając przedmiot rozmowy — gdzieżeś ty bywał przez ten cały czas, gdyśmy się wybierali na ryby?
— U Sewerynka, ale nie widziałem go, gdyż chory jest, usnął.
— O proszę, chory... no, ale ma ojca lekarza, to go przecież poratuje.
— Pan Głowacki w Dębiance jest obecnie. A jak się bratu zdaje, czy pan Piotr wyzdrowieje?
— Któż to wiedzieć może, moje dziecko.
— Ja widziałem rybaka z Dębianki; mówił, że rochę tlepiej.
Zakonnik wiosłował zawzięcie.
Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.
123