Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.
128

wszy drzwi, usiadła nie obok nas przy stole, lecz, jak zwykle, na ulubionem swem miejscu, koło okna. Nawet wzięła do rąk robótkę, lecz kłębek wypadł jej z rąk i potoczył się na podłogę. Rotmistrzowa westchnęła, otarła łzy i zupełnie spokojnie, z rezygnacyą mówiła tak:
— Zaprosiłam was, moi panowie, ażeby zasięgnąć waszej rady i mam nadzieję, że mi jej nie odmówicie. Chodzi tu nie o mnie, bom stara, ze światem nic już mnie nie wiąże, modlę się tylko o to, ażeby Bóg conajrychlej mnie ztąd zabrał. Idzie mi głównie o nią.
To mówiąc, wskazała pannę Antoninę, która, pogrążona w smutnych myślach, nie słyszała zapewne, że o niej mowa.
— Cóż pani dobrodziejka rozkaże? — zapytałem — co mamy robić?
Odrzekła na to:
— Zanim do tego przystąpię, muszę panów przedtem w moje stosunki rodzinne wtajemniczyć. Nie wiecie wszystkiego, bo ja o sobie mówić nie lubię i nie zwierzałam się nigdy przed nikim; jeden doktór Głowacki zna dzieje życia mego bliżej, lecz on dyskretny jest i małomówny.
Tu rotmistrzowa opowiedziała nam w krótkości, że pożycie jej z mężem nie było szczęśliwe, że nie-