Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.
133

świec migały płomykami, za bractwem postępował szereg zakonników, zakapturzonych, brodatych.
Na barkach przyjaciół spoczywała czarna trumna, a za nią tłoczyli się ludzie bogaci i biedni, starzy i dzieci, chrześcianie, a nawet i żydzi, bo i tych dobroczynność zmarłej nie mijała w potrzebie.
Na trzeci dzień po pogrzebie rotmistrzowej, panna Antonina przyszła do mego dziadka. Była załzawiona, blada, ubrana w grubej żałobie.
— Panie dobrodzieju — rzekła złamanym głosem, przychodzę cię prosić o jedną jedynę łaskę.
— Rozkazuj pani — odpowiedział staruszek — w czem ci pomocnym być mogę?
— Sprzedałam już dworek.
— Słyszałem i co prawda nie mogę zrozumieć przyczyny pośpiechu.
— O, panie, ja się bardzo spieszę, dziś odjeżdżam.
— Dokąd? po co? Zostań pani z nami.
— Postanowienie moje jest stanowcze. Proszę pana, oto pieniądze za sprzedany dworek, oto suma z zapisu mej drogiej opiekunki. Uczyń mi pan tę łaskę, weź i rozporządź niemi na cel ogólny, wedle swego uznania, na przytułek dla sierot, na co chcesz.
— A pani? cóż dla pani? z czego żyć będziesz?
— Ja znajdę sobie schronienie.