Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.
11

Krzaki malin, porzeczek czerwonych i białych, agrestu, nęciły do siebie zdaleka, a potem, gdy pora ich przeszła, rumieniły się na gałązkach wielkie wiśnie łutowe, dojrzewały słodziutkie małgorzatki, papierówki nęciły zapachem. Co tydzień, co dwa coś nowego — aż do węgierek przepysznych, szarych ber zimowych, które kończyły sezon i nasze do ogrodu wyprawy. Zbierano owoce z drzew i już nie było czego oglądać w ogrodzie, chyba georginie i malwy.
Ogród otoczony był wysokim parkanem, po za którym ciągnęła się wązka dróżka piaszczysta. Ta dróżka oddzielała terytoryum dworku od cmentarza.
Nieraz przez szparę w parkanie patrzyłem z trwogą na przybytek umarłych. Mieścił się on na niewielkim wzgórku, mur go z cegły czerwonej otaczał, z po za muru widać było kapliczkę niewielką z wieżyczką szpiczastą, a obok kapliczki, przed nią i przy niej po obu stronach krzyże, krzyże i krzyże... las krzyżów!
Brzozy i wierzby na cmentarzu rosły, brzozy płaczące i wierzby płaczące, pod murem zaś kolczaste krzaki były. Innych roślin nie widziałem. Może nie próbowano ich sadzić, a może i sadzono, lecz rosnąć nie mogły w piasku.
Położony przy drodze do cmentarza, w niewiel-