urwali, byłoby o jednego wydmikufla, moczygębę mniej na świecie.
— Ej, nie ujadajcie, Józefowo, bo będzie źle. Ja sobie w kaszę dmuchać nie dam, a jak mi będziecie dogryzali, to kulą w łeb i do piechoty. Widzisz ją... baba! Na mnie jenerał nie krzyczał, nie dopiero jakaś stara sekutnica od balii. Do glinianej komendy, do garnków!
— Bo nie trzeba się drzeć, w pokojach słychać... pani się będzie gniewała. Oj! żebym ja była panią, tobym za dziesiątą granicę takiego pijusa przepędziła.
— Nie dał Pan Bóg komuś rogów...
— Dyabłu dał rogi. Co zresztą będę się z wami użerała? Nie drzeć się i już, a drew narąbać, bo nie mam co na komin położyć, wody przynieść.
— Hola, babo! Baczność! Na lewo w tył, do kuchni marsz!
— Co, na lewo? A żeby was!... ja nie jestem żołdak do waszej komendy.
— Na lewo w tył mówię, do kuchni marsz!
— Otóż na złość nie marsz, będę tu stała, choćby do sądnego dnia.
— No to dobrze. Stój babo! równaj się! miotła do nogi — zakomenderował głosem donośnym.
Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.
41