Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.
43

Zajrzałem do pokoju. Dziadek, doktór, pani rotmistrzowa i jeszcze kilka pań i panów rozmawiali o tej u trapionej polityce, której nie mogłem zrozumieć. Dzieci nie było, wyszedłem więc do ogrodu i włóczyłem się, patrząc bezmyślnie na drzewa.
Wtem usłyszałem jakiś szmer od strony cmentarza i zdawało mi się, że przy parkanie ktoś rozmawia. Ponieważ pani rotmistrzowa, a bardziej jeszcze panna Antonina, uskarżały się, że złodzieje zakradają się często do ogrodu i robią szkody, przyszło mi na myśl, że nikt, tylko oni, są sprawcami owego szmeru.
Postanowiłem ich wytropić i przyłapać na gorącym uczynku.
Jeżeli złodziej — myślałem sobie — jest mały, a przynajmniej niewiele większy odemnie, to rzucę się na niego, obezwładnię i z tryumfem przyprowadzę do dworku — jeżeli duży, narobię krzyku i przepłoszę go.
Na wszelki wypadek wziąłem w rękę trochę ziemi, bo słyszałem, jak raz Józefowa mówiła, że najlepiej jest złodziejowi lub zbójcy piaskiem oczy zasypać, to go pozbawi możności obrony; prócz tego wziąłem w drugą rękę kamień.
Uzbrojony w ten sposób, posuwałem się ku miejscu, zkąd szmer dolatywał. Szedłem, dech w sobie