Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.
54

Wenus osłania się od słońca parasolką. Prostaczków bałamućcie, ale nie mnie!
— Właśnie temi słowy dowiódł pan dobrodziej najdokumentniej, że szatan istnieje, że w panu mieszka i przez pańskie usta przemawia...
Aptekarz rzucił się na krześle.
— Proszę! — zawołał — może jegomość zechcesz mnie egzorcyzmować.
— Wartoby, warto — mówił spokojnie Kapucyn. — Należałoby go wypędzić, niechby sobie poszedł na bory i na lasy, a kochanemu panu i dobrodziejowi naszego konwentu psot nie czynił, umysłu światłego nie bałamucił, duszy potępienia wiekuistego nie gotował. Ja prosty jestem mnich, kwestarz, w zawiłe dysputy nie wchodzę, ale życzyłbym panu dobrodziejowi odbyć konferencyę z naszymi uczonymi.
— Uczonymi... no, proszę, któryż to u was taki bardzo uczony?
— Jest, panie dobrodzieju, kilku, naprzykład ojciec Bonawentura, kaznodzieja, teolog biegły, w filozofii znany, a i świeckim naukom też nie obcy; ojciec Damian, który przed laty gwardyanem był, kanonów wielki znawca i prawa; ojciec Euzebiusz, zakonnik nabożności wielkiej, asceta.
— Ho! ho! czysta Sorbona w habitach, sami uczeni!