Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.
56

— Skoro taka jest wola i życzenie pana a dobrodzieja naszego, przeto niech się stanie.
— Ciekawym, jak się weźmiesz do egzorcyzmów?
— Mówiłem panu dobrodziejowi, żem nie teolog, muszę więc działać w sposób prosty... Wezmę ten oto sznur, którym przepasany jestem, sznur gruby, z węzłami, i ująwszy pana dobrodzieja za rękę, zacznę okładać po plecach, mówiąc: „Wynijdź szatanie! wynijdź szatanie, idź precz!” Tuszę, że po jakich sześćdziesięciu uderzeniach zły duch z pana wyjdzie i nie prędko powróci.
Wszyscy śmiechem parsknęli, aptekarz zaczerwienił się jak burak...
— Nie odzywałam się nic — rzekła rotmistrzowa — nie wtrącałam się do dyskursu, wiedząc, że brat Serwacy nie da się w kaszy zjeść...
Kwestarz się nie śmiał, podniósł się z krzesła i stanął ze spuszczonemi oczami, z rękami założonemi na piersiach, jak gdyby rozkazu oczekiwał.
— Jestem gotów, panie dobrodzieju! — rzekł.
— Dajżeż jegomość pokój! głupstwa się trzymają jegomości, choć już broda siwieje, także koncept!...
— Słowo się rzekło...
— Tak, rzekło się, rzekło — dorzucił doktór. —