Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.
58

osmagał, przeciwności zgnębiły, wejrzeli w siebie i zaczęli szukać pociechy w tych wierzeniach właśnie, które przedtem obrali sobie za stały przedmiot szyderstwa.
Zdanie rotmistrzowej podtrzymał dziadek i wywiązała się dyskusya ogólna o życiu przyszłem, o nieśmiertelności.
Niewiele z tego zrozumieć mogłem i pocichutku wysunąłem się z pokoju.
Poszedłem na podwórze.
Był już wieczór, na niebie pokazywały się gwiazdy i księżyc pełny, jasny, wychylił się z po za kościoła.
Na kłodzie siedział Kajetan, łokcie na kolanach wsparł, głowę rękami objął, można było sądzić, że drzemie. Zbliżywszy się do niego, usłyszałem, że płacze.
— Co to wam, Kajetanie? — spytałem ze współczuciem — co wam się zrobiło?
Nic nie odrzekł.
Musiałem powtórzyć pytanie.
Podniósł głowę i oczy przetarł, jak gdyby ze snu zbudzony.
— Co wam?
— Co? a zaraz co? Ciekawość! Nic... co ma być?...