Umiał on pieszczotliwie przemówić i po głowie pogłaskać, a dzieci lubił niezmiernie.
Jako myśliwy słynął na całą okolicę z celnych strzałów i niesłychanej siły i odwagi.
Lasy były ogromne, zwierzyny grubej obfitość, bo miała się gdzie gnieździć w kniejach niedostępnych i łoskot siekier jej nie płoszył.
Legendy opowiadano o tym panu Piotrze.
Mówiono, że na dzika nie chodził inaczej, jak z kordelasem, a dla bezpieczeństwa zatkniętą miewał za pasem ciężką i ostrą siekierę, którą mógł niby piórkiem wywijać.
Tak uzbrojony, nie lękał się nawet ranionego odyńca, któremu, jak wiadomo, nie bardzo kto dostoi. Psy trzymał potężne, brytany specyalnie ułożone do takich polowań ryzykownych. Dość było, aby przez minut kilka, pochwyciwszy dzika za uszy, przytrzymały go na miejscu. Pan Piotr zdążył zawsze wbić mu kordelas w samo serce, lub też potężnem uderzeniem siekiery rozpłatać czerep na dwoje.
Na taką wyprawę palnej broni nie brał z sobą nigdy, uważając ją za zupełnie zbyteczną.
— Śrót na zające i ptaki, loftki na lisa i wilka, kula na kozła, a na dzika lub niedźwiedzia broń biała.
Niedźwiedzi w okolicy nie było, ale dzików
Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
69