mnóstwo z jego ręki ginęło, a pan Piotr z rozpraw tych wychodził cało. Raz tylko dziwnym wypadkiem odyniec kłem go zawadził, ale nie bardzo, ciapnął go w nogę, z dołu w górę, od kolana do uda prawie; arteryi nie uszkodził, kości nie pogruchotał, delikatnie się obszedł.
Po tem potrąceniu przeleżał pan Piotr w łóżku przez cztery tygodnie. Doktór Głowacki do Dębianki przyjechał, nogę tam jakoś po swojemu załatał, maściami różnemi zakleił — no i wygoiło się ostatecznie tak, że brodaty myśliwiec znów na wyprawy się puszczał.
Przez całe cztery tygodnie doktór przyjeżdżał, sam ranę opatrywał, sam ją przemywał, felczerowi dotknąć nawet nie pozwolił...
Bo też to była przyjaźń, przyjaźń dawna, wypróbowana i może dlatego, że taka serdeczna i gorąca, później się w straszną zamieniła nienawiść.
O tej przyjaźni dużo swego czasu w okolicy i w miasteczku mówiono, jeszcze kiedy panowała święta zgoda, a później o nienawiści mówiono więcej jeszcze, niż o przyjaźni, tak dalece, że utworzono przysłowie: „Kochają się, jak doktór z panem Piotrem.”
Gdy pan Piotr wjeżdżał do miasteczka, doktór zamykał się w swoim gabinecie na klucz; gdy dokto-
Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.
70