Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.
75

miał takie zdanie, drugi inne. Posprzeczali się nieraz, pogodzili i znów posprzeczali. Ale jednego razu przyszło do bardzo burzliwej dysputy, a stało się to właśnie w dworku u pani rotmistrzowej, przy dość licznem zgromadzeniu. Doktór dowodził, że jeden jest na świecie naród szlachetny, bohaterski, a tym narodem jest Francya, na co pan Piotr odrzekł: że Francuzi, to zgraja samych wartogłowów, ludzi lekkomyślnych, niepewnych. — Co, powiada, można się spodziewać po takich, którzy sami u siebie porządku utrzymywać nie umieją, robią rewolucye, zmieniają rządy, rżną się między sobą, jak mordercy i wyrabiają hece, jak kuglarze... Co można na takich ludzi liczyć? Gdy pan Piotr to powiedział, zrobiła się cisza, taka cisza, że przelatującą muchę można było usłyszeć.
— Dlaczego zrobiła się taka cisza? — spytałem.
— Dlatego, że zdanie było zbyt śmiałe, że się różniło z przekonaniem powszechnem. Od kilku już pokoleń mieliśmy słabość do tego narodu: kto tylko mógł, uczył się po francusku, przyswajaliśmy sobie ich strój, ich obyczaje, a kiedy armie wielkiego Napoleona szły z nieustannym tryumfem od piramid egipskich, bracia nasi mieli sobie za honor walczyć w ich szeregach.
— Więc pan Piotr powiedział źle?