Przez furtkę, którą otworzył Kajetan, weszli na dziedziniec trzej kapucyni, w grubych habitach, z brodami.
Dwóch poznałem, byli to: ojciec gwardyan, bardzo serdeczny i łagodny staruszek, drugi ojciec Wenanty, surowy i poważny, którego bałem się, jak ognia, chociaż mi nigdy nic złego nie wyrządził.
Trzeci zakonnik był obcy, widziałem go po raz pierwszy dopiero. Człowiek lat średnich, szczupły, o twarzy bladej, ascetycznej, oczach przenikliwych i bystrych. Broda rzadka, szpakowata miejscami, spadała mu na piersi.
Gdy stanęli na ganku, ten obcy głowę pochylił i łagodnym głosem rzekł:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, pokój temu domowi.
Wszyscy zbliżali się do niego z wielkiem uszanowaniem, a ja szepnąłem do panny Felicyi:
— Proszę pani, a gdzież ten z Rzymu?
— Nie widzisz?...
— Ten? ależ pani, przecież to kapucyn.
Chciała mi odpowiedzieć, lecz dziadek skinął na mnie, przybiegłem...
— Ojcze dobrodzieju — rzekł — oto mój wnuki!
Pocałowałem zakonnika w rękę, on pogładził mnie po głowie.
Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.
87