mówiący głos zniżył i dźwięki fortepianu przeszkadzały słyszeć, uważałem jednak, że coś bardzo ciekawego mówi.
Malowało się to na twarzach słuchaczów. Dziadek mój okulary na czoło zsunął, doktór głową kiwał, a aptekarz co chwila zacierał ręce, jakby mu się zimno robiło.
Stanąłem za krzesłem panny Felicyi i szepnąłem jej do ucha:
— Ciekawym, o czem tam oni mówią?
— O, ja wiem, żeś ty zawsze ciekawy... co za szkoda, że nie jesteś dziewczyną.
— Pewnie, że szkoda — odrzekłem.
— Tak?
— A tak! żebym był dziewczyną, nie wyśmiewałbym tych, którzy by mnie kochali.
— Proszę! a ponieważ jesteś chłopcem, więc zapewne kochasz i jesteś za to wyśmiewany.
— Jakby pani wiedziała.
— Kogoż to kochasz i kto jest względem ciebie taki okrutny?
— Panią kocham — odrzekłem poważnie.
Panna Felicya podniosła rękę, zapewne z zamiarem dania mi porządnego klapsa, a ja zapytałem:
— Co pani widzi w tem złego? Com ja wi-
Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.
90