Strona:Klemens Junosza - Dziad.djvu/1

Ta strona została uwierzytelniona.
DZIAD.
OBRAZEK WIEJSKI
Klemensa Junoszy.


Gościńcem, co między polami się ciągnął i w borze wielkim znikał, szedł dziad, zwyczajny żebrak, taki co od wsi do wsi po proszonem się włóczy.
Gorąco było nieznośne, słońce nie grzało, ale piekło — i byłby się dziad, choć nie bardzo tłusty, pewnikiem na tym skwarze roztopił, gdyby nie wietrzyk, który mu twarz i pierś odsłoniętą chłodził. Twarz była brodata, zarosła aż pod same uszy siwemi i rudemi włosami, ogorzała od słońca, nosisko wielki na niej sterczał, a z pod krzaczastych brwi patrzyły oczy małe, przymrużone, ale przenikliwe niezmniernie i bystre. Jak świderkiem mógł dziad kogo chciał tylko tem spojrzeniem przewiercić, a nie bardzo kto wzrok jego wytrzymał.
Wieku dziada trudno było poznać. Gdy widząc, że kto nadjeżdża, zgarbił się, skurczył, gębę jak do płaczu wykrzywił, to można było mniemać, że i z półtory kopy lat dźwiga na grzbiecie; — gdy zaś podróżny go minął i dziad sądził, że nikt na niego nie patrzy, to prostował się i szedł raźnie, krokiem pewnym, posuwistym, głowę hardo w górę podnosił, i wielkim kijem sękatym, skałkami nabijanym, niby pręcikiem wywijał. A wiedzieć też trzeba, że nie był to zwyczajny kij dziadowski do podpierania się i odpędzania złych psów, ale istna zbójecka maczuga, tęgo okuta na końcu, z główką nabijaną gwoździami; przy główce była dziurka, a przez nią przewleczony mocny rzemień surowcowy.