Niewiele co można się było dowiedzieć, bo tak z sił opadła, że ledwie parę słów mogła wymówić. Głowa jej chyliła się na piersi, oczy przymykały się, jakby z wielkiego niewywczasu, albo z niemocy może...
Dali jej mleka, a raczej dzieciakowi dali, bo ona sama tylko trochę wody się napiła — i gospodarz zaprowadził ją do stodoły.
Niezawodnie byłaby coś powiedziała, gdyby mówić mogła; ale gdy rano Piotr z Janem przyszli do niej, leżała na garści słomy, jak bezwładna. Dzieciak odtoczył się pod ścianę i wrzeszczał wniebogłosy.
Piotr nachylił się nad chorą, popatrzył jej w oczy i zaraz pomiarkował, że z niej nic nie będzie. Oczy miała szeroko otwarte, chudą, pożółkłą ręką skubała na sobie ubranie. Poruszała ustami, jakby chcąc przemówić, ale głosu słychać nie było.
Piotr ukląkł przy niej, nachylił się, a ona widać ostatnim wysiłkiem uczepiła się chudemi rękami jego kapoty i z wielką trudnością wyszeptała:
— Ratujcie dziecko moje, Jasia, Bóg nagrodzi!
Stępniak, trochę dalej stojący, dosłyszeć tego nie mógł, ale Piotr mu zaraz powiedział:
— Janie, przemówiła... żąda, żeby ratować jej dziecko, Jasia. Słyszycie: jej dziecko — Jaś.
— Dyć słyszę.
— Ano, skoro Jaś, to widać chrześcijańskie dziecko i chrzczone.
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/10
Ta strona została skorygowana.