— Rusz-no się, Magda! — zawołała na córkę. — Weź mleka i napój tego bachora, co niewiadomo czyj i niewiadomo skąd... napój go, bo głodny, a odziej go jaką szmatą, bo widać uziąbł w stodole.
— Toć lato...
— Ale! tobie lato, boś dziewka wielka i przy kominie siedzisz, a takiej kruszynie mogło być zimno w stodole. Nocą wiatr chodzi, — nie wiesz o tem, głupia?
— Cich, cich! — mówiła Magda do dzieciaka, który patrzył na nią wystraszonemi oczyma — nie bój się... toć cię nie zjem, raku zatracony!
Janowa, oddawszy dziecko córce, pobiegła do chorej. Zaczęli się ludzie schodzić, bo wiadomość o umierającej nieznajomej wnet się po całej wsi rozniosła.
Nadszedł ksiądz z dziadkiem kościelnym, wójt, sołtys; przybiegł i kowal prosto z kuźni, zasmolony sadzami, w fartuchu, tak, jak stał przy robocie; poschodzili się niektórzy gospodarze — a najwięcej kobiety, bo te, jak wiadomo, są najciekawsze wszelkich przygód.
Nieznajoma umarła, wymówiwszy jeszcze przed śmiercią parę razy: Jaś, Jaś, moje dziecko — ale więcej nikt się od niej nic nie dowiedział.
Wójt, jak wójt, papierów zaraz jął szukać koło zmarłej, ale nic przy niej nie było; w owym zaś tobołku, który z sobą przyniosła, znaleźli trochę dziecinnego ubrania, kilkanaście złotych w gałganku i książkę do nabożeństwa, a w niej ładny obrazek.
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/12
Ta strona została skorygowana.