Takie było dziedzictwo Jaśka.
Miał wójcisko kłopot z pochowaniem nieznajomej kobiety, aż do powiatu musiał jeździć.
Załatwiło się przecież wszystko, jak należy — i po trzech dniach na cmentarzu, pod samym parkanem, przybył świeży grób.
Po pogrzebie zgromadzili się ludzie przed cmentarzem i zaczęli radzić: co z dzieckiem zrobić? czyje ono będzie, kto je ma wziąć?
Kowal powiedział pierwszy:
— Jabym wziął, nawet zaraz wziąłbym, żeby chłopak miał choć ze dwanaście lat i mógł już do miecha stanąć, ale po takim drobiazgu to mi nic.
— Pewnie, że nic — odezwała się kowalka — bo swoje dzieci mamy. Pięcioro Pan Jezus dał...
— Jabym też wziął — mówił sołtys — wziąłbym do gęsi, ale po takiem maleństwie cóż mi?
Jedni na drugich spoglądali — nie odezwał się nikt.
Może niejeden miał chęć zaopiekowania się dzieciną, ale... każdemu na przeszkodzie coś było: Ten swoich dzieci miał gromadę, tamten chował sieroty po siostrze, inny żony się bał...
— Słuchajcie, ludzie — odezwał się milczący dotąd Piotr — każdy z was ma swoje frasunki i swoje dzieci — ja nie mam. Wezmę to dziecko.
— Wy, Piotrze!?
— Ja! Wezmę z dobrej woli i wychowam.
— Ależ, człowieku — odezwał się kowal — nie dasz rady. Dziecko małe, a wy nie macie ani swojej chałupy, ani żony, ani nic.
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/13
Ta strona została skorygowana.