Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/20

Ta strona została skorygowana.

Piotr postanowił, że tymczasowo uczyć będzie Jasia sam.
Ale czego i jak? Oto pytanie, które mu się wbiło w głowę, jak klinem.
Nieraz letnią nocą, leżąc na przyzbie pod chałupą, dziadowina nie spał, lecz rozmyślał, zapatrzony w gwiazdy, mrugające na niebie.
Ileż to razy Jaś zapytywał go o te światełka, co się na wysokościach palą, jak się które nazywa? a ile ich wszystkich? a jak daleko do nich? dlaczego jedne trzymają się nieba, jak przylepione, a inne znów niewiadomo za co i dlaczego odrywają się i lecą, lecą gdzieś w przepaść, wlokąc za sobą jakby sznurek złocisty?
Dlaczego, choć się one odrywają od nieba, nie spadają na ziemię, żeby je można zobaczyć i albo w chałupie zawiesić, albo gdzie na wzgóreczku położyć, żeby świeciły chłopcom, jak na nocne pastwiska konie pędzą?
Piotr nie miał się za głupiego; owszem, że się dużo włóczył po świecie, więc widział niejedno i słyszał wiele od ludzi, a i na pismo ciemny nie był, bo go w młodości jeszcze czytać nauczono — a od biedy i list potrafił napisać, choć namęczył się przytem i napocił, jak gdyby trzy fury twardego drzewa narąbał.
Piśmienny tedy Piotr był i wiedział, co się Bogu od ludzi należy, i obcy kraj widział, i wiedział, co w wodzie jest, i jak się jaki ptaszek lub zwierzę nazywa, jakie obyczaje i przebiegi ma — to wszystko doskonale, jaknajlepiej znał; ale jak dzieciak zaczął