— A juści, — potwierdził Mikołaj, — sprawiedliwy kulas, jabym tak nie potrafił...
— Ani ja też, — dorzuciła Magda. — Zawdy co dziecięce ręce, to nie nasze, narobione, napracowane...
— Juści, — rzekł Mikołaj. — Od sochy, od cepa, ręce grube.
— Napisz teraz, Jasiu, b.
— Dziadziu, — odezwał się dzieciak.
— A co?
— Jabym chciał napisać jeszcze a, i jeszcze, i jeszcze, choć kopę. Jak już będę dobrze a pisał, to mnie dziadzio b nauczy.
— Jaki to rak prześcipny! — zauważyła Magda.
— Ma rację, — rzekł Piotr, — niech pisze same a. Tymczasem my sobie z Mikołajem fajkę zapalimy.
Mikołaj o to długo prosić się nie dał, owszem własnego tytoniu Piotrowi użyczył. Usiedli pod piecem i zaczęli gawędzić. Magda skrobała kartofle, trącając od czasu do czasu kołyskę, w której spała jedynaczka jej córka — Kasia.
Jaś tymczasem ćwiczył się w pisaniu a. Gdy starsi gawędzili, on wciąż pisał, aż nareszcie nabrał pewniejszej wprawy.
— No, teraz dziadziu — rzekł, podając papier Piotrowi, — moje a jest krzynkę foremniejsze i nawet podobne do tego, co w elementarzu.
Piotr bacznie przypatrzył się pisaniu.
— Niema co mówić, — rzekł, — ujdzie. No, chłopcze, napracowałeś się dziś dość, naści kawałek chleba i pójdźmy spać.
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/25
Ta strona została skorygowana.