dobrze. Dalej, na dworskich łąkach, już i kilka tęgich stogów stanęło, to znów kopice porozsiadały się rzędem.
Rzeczka mieniła się od zachodzącego słońca, ptaki śpiewały po krzakach, bocian z długą szyją dążył do gniazda.
Piotr z Jasiem pracowali u Stępniaka, obadwaj przy grabieniu, gdyż Piotr niedomagał i ciężko mu było kosą robić — a Jaś nie miał jeszcze tyle siły, żeby do kosy mógł stanąć.
Kiedy już wieczór zaszedł i ludzie zbierali się ku domowi, Piotr rzekł do Jasia:
— Niech oni sobie idą... my posiedzimy, a jeżeli ci się jeść chce, to idź i ty, ja spocznę trochę. Idź, Jasiu.
— Nie, dziadziu, zostanę z wami, dopóki nie pójdziecie.
— To zostań, dziecko, jak chcesz.
Chłopiec wpatrzył się w Piotra dużemi swemi oczami.
— Dziadziu — zapytał.
— A co?
— Wam coś dolega.
— Skąd to wiedzieć możesz?
— Bo dziadzio posmutnieli i blade są. Czy na was jaka niemoc przyszła, dziadziu?
— Oj, niemoc, niemoc Pan Jezus dał, mój chłopcze. Od tygodnia jestem w sobie jak na pół przecięty.
— To czemu dziadzio nie zgotują sobie lekarstwa. Ziół przecie nie braknie — i z łońskiego lata
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/27
Ta strona została skorygowana.