są na górze, i świeżych można nazbierać. Jabym sam zgotował, tylko nie wiem dobrze, jakie zioła są na waszą niemoc pomocne.
— Na moją niemoc, Jasiu, żadne już ziele nie pomoże.
— Dlaczego?
— Bom już stary, śmierć idzie, widzę ją...
Dzieciak cofnął się przerażony.
— Gdzie ją widzicie, dziadziu, gdzie jest śmierć? Ja ją odpędzę, nie dam was zabrać, o mój dziadziu kochany!
— Dziecko, dziecko... ty śmierci nie odpędzisz, a ja się jej nie boję. Czegobym się jej miał bać? Bóg miłosierny! Przyjść kazał na ten świat, człowiek przyszedł; odejść każe, człowiek odejdzie, takie prawo jest. Młodzi ludzie przychodzą, starzy odchodzą, a oto ziemia zawsze jednaka. Usiądę sobie tu na wzgóreczku, odpocznę.
— Czy was co boli?
— Nic; ot tak, nie mogę. Ale nie... Powlokę się ku wsi niedługo, a jutro chyba ty sam do grabienia pójdziesz, ja się nie dźwignę.
— Ale! ktoby mi tam kazał iść, jak wyście chorzy. Nie odstąpię was, dziadziu.
— Ja sam mogę zostać.
— Choćbyście mnie nawet odpędzili, jak psa, to nie pójdę, — rzekł chłopak z płaczem.
— Żałowałbyś mnie, gdybym umarł?
— Oj, nie mówcie tak strasznie, nie mówcie! Co moje życie bez was? Jakeście mnie wzięli ma-
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/28
Ta strona została skorygowana.