Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

— Są dziadzio! są! — krzyczał Jasiek, który w oka mgnieniu znalazł się przy starym. — Bywajcie!
Piotr leżał wyciągnięty na trawie; jedną rękę pod głowę podłożył, drugą na piersiach trzymał — oddychał ciężko.
— Dziadziu! dziadziu! — krzyczał Jasiek, tarmosząc starego za ramię, — dziadziu, wstawajcie, wóz jest, zawieziemy was do chałupy.
— Pietrze, co wam to, Pietrze? — pytał Stępniak. — Dźwignijcie się, fura jest.
— Bóg zapłać, — odrzekł Piotr słabym głosem, — Bóg wam zapłać. Coś mi się przytrafiło, nie wiem... zasłabłem na urząd, ale teraz lżej mi krzynkę.
— Probujcie się podnieść.
Z trudnością, przy pomocy Stępniaka i Jaśka, wgramolił się starowina na wóz. Kiedy go przywieźli przed dom, wybiegła Janowa, i Magda ze swojej chałupy zaraz nadeszła, a pomartwili się wszyscy, bo każdy Piotra lubił za jego spokojność i uczciwość dla drugich.
Posadzili go na ławie.
— Ja zaraz, — rzekła Magda, — po Dysiową skoczę, ona znająca kobieta na każdą słabość, to was poratuje.
— Nie, nie trzeba mi nikogo. Dajcie mi trochę mleka, jeśli macie.
— Ola Boga! jeszczeby dla was mleka nie było!
— Mnie już lżej, tylko że siły żadnej nie mam,