ale może Bóg miłosierny poratuje. Powlokę się do stodoły, usnę...
— Zostańcie lepiej w izbie.
— Ano, jak wasza wola, to zostanę.
Niedługo w chałupie Stępniaków światło zagasło, ludzie zasnęli twardo, tylko Jasiek czuwał. Nie mógł on oka zmrużyć, sen od niego uciekał.
Usiadł sobie chłopczyna na małym stołeczku i w okno patrzył bacznie; zdawało mu się, że gdyby śmierć przyszła, to on by ją dostrzegł, krzyku narobił — i Piotra uratował.
Choć go przejmował strach, siedział przecie ciągle i wzroku z okna nie spuszczał. Przez szybki widać było kawałek nieba i na niem gwiazdki jasne, świecące...
Bał się dzieciak — jak dzieciak... pacierze odmawiał, Boga prosił, żeby Piotra nie zabierał jeszcze do siebie.
Już też i miesiąc wszedł ogromny, czerwony, a potem wzbijał się ku górze, coraz mniejszy, bledszy; promienie jego między gałęzie drzew wchodziły, po trawie zroszonej się kładły.
Miesiąc uciekał coraz wyżej, białe chmurki za nim goniły, po wsi koguty zaczęły się drzeć — gwiazdy bladły.
Co to letnia noc! — krótkie jej życie. Gwiazdy mają odpocznienie, bo ledwie trochę poświecą, pomrugają, i oto już na wschodzie zaczyna się bielić, złocić, różowić, a potem już jasność wielka idzie, przedsłoneczna, wschodowa.
Wstają ludzie w chacie i Piotr się też przebudził.
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/32
Ta strona została skorygowana.